Dzień dobry moi kochani!
Tak przyznaje się, spóźniłam się z recenzją. Przepraszam, ale w poprzednim tygodniu rozłożyła mnie choroba i nie miałam siły ani ochoty by w ogóle usiąść do komputera i napisać coś z sense. Tak więc przechodząc do właściwego tematu obejrzałam wszystkim znany film "Jak urodzić i nie zwariować?".
Przechodząc do rzeczy fabuła filmu to losy pięciu w jakiś sposób powiązanych ze sobą par, które spodziewają się dziecka. Każda z nich jest inna. Jules (Cameroz Diaz) - trenerka wyciągająca ludzi z otyłości i Evan (Matthew Morrison), który jest gwiazdą tańca, muszą zwolnić by dostrzec piękno ciąży. U Alex' a (Rodrigo Santoro) i Holly (Jennifer Lopez) oczekiwanie na dziecko nagle przyspieszyło i z uwagi, że postanowili adoptować, czas na dziecko nagle z kilku lat skrócił się na miesiąc. Wendy (Elizabeth Banks) przeżywająca wyjątkowo źle okres ciąży wyżywanie się na swoim mężu Gary'm (Ben Falcone) , kiedy jego ojciec spodziewa się dziecka wraz ze swoją młodziutką żoną Skyler (Brooklyn Decker), której odczucia są zupełnie odmienna niż Wendy. Przewijają się tam także Rosie (Anna Kendrick) i Marco (Chace Crawford), których problem to co zrobić gdy dziecko pojawia się zbyt wcześnie?
Nie mamy odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, sami musimy do tego dojść. Znany reżyser Kirk Jones poruszył dość elastyczny i lekki temat związany z macierzyńswem, oplótł akcje znanymi nazwiskami, i one same przyciągają nas do ekranu. Z filmie nie ma miejsca na smutek, wszystkie dzieci są kochane.
Plusem jest to, że film nie dłuży się i raczej nie jest nudny, ale muszę przyznać, że przeszkadzała mi ta aura nienaruszonego szczęścia i świata w którym nie ma problemów. Może znalazły się tam sytuacje zabawne, które na chwile rozluźniały atmosferę. A wy jeśli lubicie takie filmy to serdecznie polecam.
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz