poniedziałek, 31 października 2016

Greta (2009)

Mam kilka filmów, do których nie chcę wracać, bo są źle zrobione; bo aktorzy zostali źle dobrani; bo fabuła choć ciekawa, to kompletnie popsuta. Dzisiejsza produkcja, o tytule: ,,Greta", zalicza się do ostatniej grupy.

Greta jest siedemnastoletnią buntowniczką, którą matka wysłała na wakacje do dziadków, by dać sobie chwilę spokoju. Dziewczyna nie kryje się z tym, że chce się zabić w osiemnaste urodziny i kompletuje listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Nastolatka zostaje postawiona pod ścianą, ponieważ jej babcia nie ma zamiaru kłaść pieniędzy na zachcianki wnuczki i wysyła ją do pracy. Greta wdaje się w romans z przystojnym Julie'm - chłopakiem, który był w poprawczaku za kradzież, a jednocześnie jest świetnym kucharzem. Jak się okazuje, matka głównej bohaterki nie jest święta, ignoruje ją dla trzeciego męża. Natomiast jej ojciec nie żyje, popełnił samobójstwo, które dziewczyna widziała, gdy miała zaledwie pięć lat. 


Wątek sarkastycznej nastolatki byłby dobry, gdyby śmieszył. Dziewczyna mogłaby sypać żartami na prawo i lewo, ale tak nie było. Zemsta na sąsiadce nie doszła do skutku (osobiście liczyłam na jakąś głośną imprezę). Żenowała mnie jej postawa, ponieważ była niedopracowana, mówiła ,,wszyscy zwracajcie na mnie uwagę, jestem najważniejsza". 

Jeśli chodzi o matkę, to pojawiła się pod koniec produkcji, chociaż wiele o niej mówiono. Kobieta sama zachowywała się jakby była w wieku swojej córki, wybuchając pretensjami na swoich rodziców, a powinna dawać przykład. 


Szkoda mi braku kontynuacji historii z Julie'm. Myślę, że ich miłość zrobiłaby cały film, bo dobrze się zapowiadała.

Oczywiście jak to bywa w tego typu filmach, żeby główna postać mogła się zmienić, musiało dojść do swego rodzaju tragedii, tutaj mamy zawał babci. 


Hilary Duff, odgrywająca role Grety, jest kojarzona głównie z komediami romantycznymi, brana bardziej za słodką księżniczkę, niż histeryczkę z problemami. Moim zdaniem najlepiej zagrał tutaj Evan Ross, jako Julie, był bardzo przekonujący i gdyby nie on to film byłby całkowitą klapą. 

Pozdrawiam. :)

niedziela, 16 października 2016

Wiecznie żywy (2013)

Na początku chciałabym powiedzieć, że nie lubię filmów opowiadających o zombie. Zawsze staram się z nich wykręcić, ponieważ to nie tematyka dla mnie, aczkolwiek ,,Wiecznie żywy" mieści się w moich standardach.


Naszą planetę Ziemie opanowuje zaraza - apokalipsa zombie - gdzie ludzie zamieniają się w bezmyślne bestie. Nie można tej cechy przypisać jednak do R. - głównego bohatera, który mieszka w samolocie. R, tak jak inne zombie, nie pamięta swoich wspomnieć ani imienia, ale zachował w sobie największą cząstkę człowieczeństwa z całej grupy. Oczywiście chodzi na polowania i zjada ludzi, jak każdy z zombiaków, ale podczas jednego z żerowań po skonsumowaniu mózgu, notabene bardzo przystojnego, młodego mężczyzny - przejmuje jego wspomnienia. W ten sposób ratuje dziewczynę ów ofiary i powoli zaczyna się w nie zakochiwać.
Przecież zombie nie czuły, bo były martwe, więc jak mógł uświadomić sobie miłość? Tak jak mówiłam, R nie był taki jak wszyscy. Co do wszystkich - widząc rosnące między nastolatkami uczucie - zaczęły im bić serca. Dziwne, prawda?


Film jest hybrydą komedii i horroru, co niezwykle przypadło mi do gustu, ponieważ po scenie z przerażającymi szkieletorami, możemy liczyć na zabawny komentarz. O ile nie przepadam za horrorami, to takie ukazanie fabuły jest - jak dla mnie - bardzo nowatorskie.

Historia Julie i R skojarzyła mi się bardzo z Romeo i Julią, nie wiem czy było to celowe, ale scena na balkonie, żywcem wyjęta z dzieła Szekspira!


Teraz powiem trochę więcej o ukazaniu zombie w tej produkcji. Nie ograniczono się tylko do gnijących, bezmyślnych i mających tępy wzrok zwłok - do czego nas przyzwyczajono w tego typu filmach. Zombie właściwe - jak pozwoliłam sobie ich nazwać - są w miarę spokojni, starają się stworzyć sobie namiastkę życia, nie przerażają nas. Jesteśmy do nich raczej pozytywnie nastawieni. Niestety istnieje także grupa, która napawa mnie strachem, tzw. szkieletory. Ich naprawdę można nazwać żywymi trupami - ponieważ to szkielety. Z ludźmi to oni nawet na jednej półce nie leżeli. Widzimy, że same zombie też nie są do nich przyjaźnie nastawione, trzymają się raczej z boku.


Jeśli chodzi o miłość, to nie było typowe romansidło dla nastolatków. Muszę przyznać, że to była jedna z lepszych historii miłosnych jaką widziałam. Dojrzewające uczucie, powolne przekonanie Julii do R, na samo wspomnienie uśmiecham się. R niczym nie różni się od innych nastolatków, flirtuje z Julie, dziewczyna go fascynuje.

Przezabawne są spostrzeżenia głównego bohatera, żarty z samego siebie. Dystans i dawka ironii - to, co lubię w filmach.

Nicholas Hoult i Teresa Palmer stworzyli cudowny duet. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że zrobili cały film. Co do aktorki - wyglądem bardzo przypominała mi Kristen Stewart, do tego stopnia, że na początku produkcji zadałam sobie pytanie, czy to przypadkiem nie ona.

Podsumowując, nawet jeśli boicie się horrorów to w ,,Wiecznie żywym" nie ma się czego bać (chyba, że szkieletorów, ale na szczęście nie pojawiają się często).

Pozdrawiam. :)
Film obejrzysz na: http://www.cda.pl/video/124067ef 
Znajdziesz mnie na: https://www.facebook.com/seatingmovie/

poniedziałek, 10 października 2016

Pokój (2015)

W zeszłym roku wiele słyszało się o filmie pt. ,,Pokój", jednak wtedy nie miałam w sobie wystarczająco dużo odwagi, by go obejrzeć. W ostatni weekend września postanowiłam, że skoro produkcja ta ma takie dobre oceny, muszę ją zobaczyć.


Joy od siedmiu lat nie widziała świata, bowiem w wieku 17-lat została porwana i uwięziona w szopie - malutkim pokoju zaadaptowanym na kawalerkę, na podwórku oprawcy. Dziewczyna rodzi ślicznego chłopca i nadaje mu imię John. Chłopiec przez cały czas myślał, że to pomieszczenie, w którym mieszkają, jest całym światem. Jak wiadomo każdym światem rządzi jakiś bóg, tutaj zwany Starym Nickiem, który przynosi niezbędne do życia produkty. W dniu 5 urodzin Johna jego mama postanawia wyznać mu prawdę. Prawdę, że istnieje coś więcej niż cztery ściany pokoju. Joy knuje misterny plan wydostania się na wolność, powrotu do świata żywych. Namawia więc chłopczyka, żeby najpierw udawał chorego, a gdy to nie podziałało, martwego. Kobieta zawija Johna w dywan i zmusza Nicka do wywiezienia go w miejsce, gdzie mógłby go pochować.

Później cała narracja zostaje odwrócona do góry nogami. Nie jesteśmy już biernymi obserwatorowi, ale stajemy się uczestnikami filmu.


Myślałam, że ucieczka chłopca skończy się dla Joy tak, jak historia pokazana w ,,Nostalgii anioła" czyli po prostu śmiercią, jednak nie. Kobieta zostaje odnaleziona, możemy przyglądać się przyzwyczajaniu Johna do ludzi, życia w społeczeństwie. 

Urzekły mnie słowa chłopca, gdy ,,Ma", ponieważ tak nazywał swoją mamę, tłumaczyła mu istnienie rzeczy poza pokojem. Powiedział wtedy: ,,Chciałbym mieć znowu cztery lata.".


Montaż jest fantastyczny, piękne sceny, bez zbędnych cięć, kadrów. Każdy moment jest ważny, nie ma miejsca na błędy. 

Muzyka była cudowna! Była tak dobrana, by nie przeszkadzała, ale uwydaczniała i oddawała nastrój. 

Chciałabym teraz powiedzieć kilka słów o aktorach. Według mnie to Jacob Tremblay (John) powinien dostać Oscara w 2015 roku. Oddał w sobie wszystkie emocje, pięknie pokazał dążenie do decyzji, rozumienie pewnych ,,dorosłych" spraw a miał wtedy tylko 9 lat. Wybacz Leo, wolę Jacoba! 
Brie Larson jako Joy bardzo dobrze sobie poradziła. Dostała wymagającą rolę, ale wykazała się dużym warsztatem.


Lenny Abrahamson i Emma Donoghue nie skłamali, pokazali w swoim filmie całą prawdę, co jest bardzo trudne. Będę obserwowała poczynania Abrahamsona i Donoghue,

Pozdrawiam. :)