Jak w każdym szanującym się horrorze musi być jakiś dom w środku lasu, upiór oraz obraz nędzy i rozpaczy. Po zabójstwie matki w tajemniczych okolicznościach znikają siostry, Victoria i Lily. Lata poszukiwań nie przynoszą efektu do momentu, gdy dziewczynki odnajdują się w rozpadającej się chacie. Trafiają pod opiekę wujka, Lucasa i jego dziewczyny, Annabel, która niekoniecznie chciała mieć w tym momencie dziecko, a co dopiero dwa dzikusy wymagające wielkiej opieki. Z czasem, jak siostry zaczynają akceptować nową rodzinę, w domu dochodzi do szeregu dziwnych wydarzeń, które pozwalają Annabel sądzić, że coś złego czai się w ciemności. A w tej ciemności kryje się mama która nadal chce utulić dziewczynki do snu...
Z każdą chwilą fabuła intrugowała mnie coraz bardziej, kilka momentów grozy, ale w większości historia osnuta tajemnicą wkręcała mnie i nie mogłam doczekać się finału. Muzyka dodatkowo dopełnia całość i dawała wrażenie niepokoju.
Zadziwiające było dla mnie to, że tytułową "Mame" grał mężczyzna! Javier Botet idealnie sprawdził się pod każdym kątem! Moim zdaniem dobrą role stworzyła Jessica Chastain, której metamorfoze, z wyluzowanej rockmanki w opiekuńczą mame, możemy obserwować. Troche została przyćmiona postać Nikolaja Coster-Waldau czyli Lucas'a.
Tak więc dzisiejszy film nie jest dla wszystkich i jeśli macie słabe nerwy to błagam nie oglądajcie go.
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz