Dwanaście dusz. Dwanaście zupełnie
innych od siebie osób, których drogi spotykają się pod krzyżem.
Historia zaczęła się od przypadkowego (ale czy na pewno?) spotkania
ulicznego "proroka", który głosił wiarę w cierpienie
Chrystusa, z pastorem lokalnej wspólnoty. Czy w tym kaznodziei było coś wyjątkowego? Tak, on nie bał się umrzeć dla Pana. Mężczyzna
dawał przykład postawy dobrego chrześcijanina. Czy byłbyś w stanie
poświęcić całe swoje życie by wygłaszać Ewangelie? Czy mółgłyś twierdząco odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule filmu?
Fabuła filmu była cenna, ryzykowała,
kwestionowała, a wręcz dotykała granice wiary. Z czasem historia
zmieniła się o 180 stopni, wywołując jedno wielkie
niedowierzanie. Ktoś zginął, ktoś narodził się (fizycznie oraz
psychicznie), ktoś przejrzał na oczy. Gunn pokazał obrazy
ludzi, którzy przebaczyli, odkupili i pokochali - to było śmiałe,
pozbawione jakichkolwiek niepewności nawiązanie do Krzyża Jezusa
Chrystusa.
Myślę, że nowa produkcja wybitnego
reżysera była skierowana szczególnie do młodych ludzi, którzy w
okresie buntu przeżywają tzw. "kryzys
wiary" i nie są pewni odpowiedzi. Jeśli chodzi o mnie to z
sali kinowej wyszłam wzruszona i utwierdzona w przekonaniu, iż w
każdym znasz objawia się Bóg, nawet w tej najmniejszej, niekiedy
mało znaczącej osobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz